czwartek, 27 lutego 2014

Plaże w Nazaré w Portugalii

Mamy czas kiedy powoli trzeba zacząć planować wakacyjne wyjazdy. Jest to też czas, kiedy wspominamy słoneczne dni, gdy odpoczywaliśmy z dala od szarej rzeczywistości. Dla mnie jednym z takich dni, o których myślę w dniach, kiedy za oknem szaro i buro, był odpoczynek w Nazaré.  

 

wtorek, 25 lutego 2014

Sztolnia Czarnego Pstrąga w Tarnowskich Górach

Parę miesięcy temu byłam w Kopalni Srebra w Tarnowskich Górach o czym pisałam na blogu - klik. Zrobiło mi się trochę szkoda, że nie byłam w pobliskiej Sztolni Czarnego Pstrąga, to wybrałam się tam tydzień później. 

 

Wyjazd rozpoczął się trochę niefortunnie, bo po przejechaniu ok 30 km od domu okazało się, że na siedzeniu w samochodzie obok mnie miał być aparat i torebka, a jest sama torebka. 

niedziela, 23 lutego 2014

Kościół św Anny w Ustroniu Nierodzimiu.

Jeżdżąc do Ustronia od dziecka zwykle chodziliśmy w niedzielę do kościoła św Klemensa w centrum. Dwa lata temu zapoczątkowałam nową tradycję i zaczęliśmy odwiedzać inne ustrońskie kościoły.  

 

Znając moją miłość do architektury drewnianej pewnie się domyślacie, że na pierwszy ognień oczywiście poszedł kościół drewniany w Ustroniu Nierodzimiu pw Św Anny. 

 

Nierodzim dawniej był wsią, która w 1974 roku została wchłonięta do Ustronia.



Na miejscu obecnego kościoła, stał kiedyś kościół protestancki, który był kościołem filialnym parafii ze Skoczowa. 

 

Czas jego powstania nie jest wiadomy, gdyż dokumentacja spłonęła w czasie wielkiego pożaru w Skoczowie w 1713 roku. 

 

Warto dodać, że w Nierodzimiu zamieszkiwali zarówno katolicy jak i protestanci. Habsburgowie należący do wiary katolickiej odebrali w 1654 roku protestantom kościół i przekazali katolikom. Z czasem zaczął popadać w ruinę i grozić zawaleniem. 

 

Kościół ten został rozebrany i wybudowano nowy, dzięki dotacji w postaci drewna dębowego przez właściciela pobliskich Hermanic Antoniego Goczałkowskiego. 

 

Nowo wybudowany kościół został poświęcony w 1769 roku. Początkowo bardzo skromny, nie miał nawet podłogi i ławek, które wykonano dopiero dwadzieścia lat później.  



Wieża kościelna została wybudowana znacznie później, bo aż w 1938 roku.

  

 Z lewej strony znajduje się rokokowa ambona pochodząca z II połowy XVIII w.

 

Z prawej mamy ołtarz MB Częstochowskiej. Jak widać trafiłam na dożynki i dary złożone przez miejscową ludność leżały pod ołtarzem, z wyjątkiem buraków, które wisiały na gwoździu.

 

Ołtarz główny jest późnobarokowy i pochodzi z końca XVIII wieku. W centralnym jego punkcie znajduje się obraz Anny Samotrzeciej pochodzący z 1704 roku. Otaczają go rzeźby przedstawiające św Józefa i św Jakuba oraz Boga Ojca, a także aniołki.

 

Budynek kościoła znajduje się w bardzo dobrym stanie, gdyż przez lata wielokrotnie był odnawiany i remontowany.

 

Ostatnie prace były prowadzone w 2007 roku, w czasie których wymieniono pokrycie gontowe czyli został odnowiony dach.

 

Kościół otoczony jest cmentarzem, liczącym blisko 600 lat, na którym rosną wiekowe lipy drobnolistne.



W pewnym oddaleniu od budynku kościoła została w 2000 roku wybudowana dzwonnica, na której zainstalowano 4 dzwony.



Kościół ten zapadł mi w pamięć, gdyż w czasie mszy ciągle dzwonił mi telefon, a raczej powinnam napisać wibrował. Tak się złożyło, że rodzina próbowała się ze mną skontaktować z lotniska, aby się pożegnać przed odlotem. Byli na tyle natrętni, że wystraszyłam się, iż coś się stało. Nie dawało mi to spokoju i musiałam wyjść z kościoła w czasie mszy i odebrać telefon.

piątek, 21 lutego 2014

Spacer po parku zamkowym w Żywcu.

W sobotę po kuligu pojechaliśmy do Żywca. Tu mieliśmy nie całe dwie godziny czasu wolnego. Był dylemat co robić, bo do browaru za daleko, a na jakieś większe zwiedzanie miasta też za mało czasu. Postanowiłam wybrać się na spacer w stronę zamku. Okazało się, że zamek był otwarty, ale nie sprzedali mi biletu, bo nie zdążę obejść wszystkich ekspozycji do zamknięcia. Kłócić się nie będę, więc poszłam na spacer po zamkowym parku. Najpierw podeszłam do chińskiego pawilonu, później obserwowałam ptactwo pływające dokoła pawilonu. Jako, że czasu było jeszcze sporo wybrałam się do mini zoo znajdującego się na końcu parku. Tam miałam okazję zobaczyć pawia w pełnej krasie i inne zwierzątka. Wracając do autokaru zahaczyłam jeszcze o kościół i rynek.
 
 

środa, 19 lutego 2014

Kulig w Soblówce

W sobotę pojechałam, jak co roku z PTTK-iem na kulig. W tym roku odbył się w Soblówce, u podnóża Rycerzowej i jego główną atrakcją był śnieg, coś niespotykanego tej zimy.

 

Gdy przyjechaliśmy na umówione miejsce trzy wozy i koniki już na nas czekały. Jak wsiadłam na wóz, to dopiero rozejrzałam się i zobaczyłam, że stoimy pod kościołem Niepokalanego Serca NMP w Soblówce. 

 

Kiedy nasi organizatorzy załatwili formalności i wszyscy zajęli swoje miejsca wyruszyliśmy w trasę.

 

Jakie było ogromne nasze zdziwienie, bo widzieliśmy śnieg, którego się wcale nie spodziewaliśmy. No bo jak się spodziewać śniegu, kiedy w dzień temperatura dochodzi do +12 stopni. 

 

Trasa naszego kuligu częściowo pokrywała się z trasą papieską, która oznakowana jest głazami z odpowiednimi tabliczkami.

 
 
Malowniczą trasą przez las wywieźli nas do góry, gdzie w szałasie mieliśmy wszystko przygotowane na nasze przybycie. 

 

 

Ulokowaliśmy się przy stołach dokoła ogniska, na którym czekały już upieczone ogromne kiełbasy. 

 

Do kiełbasy oczywiście był chleb, musztarda i ketchup, a na rozgrzewką można się było napić gorącej herbaty z sokiem malinowym. 

 

Gdy zjedliśmy kiełbasę czekała na nas kolejna niespodzianka - oscypek na ciepło. 

 

Pojadłam, popiłam i teraz był czas żeby rozejrzeć się po okolicy.

 

Profilaktycznie poszłam zapytać przewodnika ile mamy tutaj czasu, to mnie poinformował, że o 16:30 wyjazd z Żywca.

 

Tak więc powinnam się już zbierać, żeby być na czas, bo mi dużo czasu nie zostało, żeby te 40 km przejść.

 

Jako, że nie uzyskałam konkretnej odpowiedzi, choć można powiedzieć, że uzyskałam odpowiedź, ale nie taką jakiej oczekiwałam. Tak więc dalej nie wiedziałam kiedy odjeżdżamy spod szałasu.

 

A co będę siedzieć, poszłam się rozejrzeć. Zarówno na trasie jak i pod szałasem, można było spotkać wiele ściętych pni drzew w całości lub pociętych na mniejsze kawałki.

 


Zachwyciły mnie sople na rzeczce, taki niespotykane widok tej zimy.

 

Za to rewelacyjnie układały się wzorki na powierzchni potoczku z drugiej strony drogi.

 

 

Kolejną taką niespodziewana rzeczą była bitwa na śnieżki, przynajmniej dzieciaki miały uciechę.



Jako, ze kulig odbył się dzień po walentynkach, to jeszcze mieliśmy zaręczyny jednej pary. Na ale co dobre to się szybko kończy i trzeba wsiadać na wóz, wracamy.









Nasze koniki odjechały, a my wsiadamy do autokaru i wyruszamy w dalsza drogę.



Sezon turystyczny 2014 można uznać za otwarty.  

Dziękuję za odwiedziny i komentarze. Życzę wszystkim miłego dnia.
 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rezerwat "Żubrowisko" - Jankowice

W sobotę rano odwiedziłam rezerwat "Żubrowisko" w Jankowicach koło Pszczyny. Byłam tam pierwszy raz, choć już wcześniej parę razy byłam w pokazowej zagrodzie żubrów w centrum Pszczyny, ale o tym już pisałam kiedyś - klik. Tym razem mieliśmy okazję zobaczyć rodzinkę siedmiu żubrów. W skład której wchodziło takie malutkie żubrzątko. Cielaczek przyszedł dość późno na świat, ale ze względu na opiekę w rezerwacie ma się dobrze. W rezerwacie żyje obecnie 47 żubrów, z czego większość znajduje się głęboko w lesie. Mam zamiar wybrać się tam kiedyś w lecie i odbyć spacer wytyczonymi w lesie ścieżkami po rezerwacie. W sobotę zamiast spaceru w budynku nadleśnictwa zobaczyłam film o życiu żubrów.

 

czwartek, 13 lutego 2014

Pamiętna wycieczka na Rysy

Robiąc porządki w zdjęciach natrafiłam na te sprzed lat. A wśród nich były te z wycieczki na Rysy. Jest to jeden z tych wyjazdów, który wszyscy uczestnicy wspominają przy różnych okazjach. Zacznę może od początku, jak to wyglądało z mojej strony. 

 

Na stronie PTTK-u pojawiła się oferta trzydniowej wycieczki na Rysy, więc się zapisałam. Pasowało mi to bardzo, bo akurat miała zaplanowany dwutygodniowy urlop, z którego pierwszy tydzień spędzałam w Austrii. W drugim tygodniu miałam tylko w planie jednodniowy wypad do Warszawy, więc weekend w górach świetnie pasował do moich planów wyjazdowych. 

 

W końcu przyszedł czas urlopu, spakowana i szczęśliwa pojechałam na tygodniowy pobyt w Austrii. Pod koniec mojego pobytu wieczorem w piątek nie za dobrze się czułam. Okazało się później, że dopadła mnie grypa żołądkowa, ale na szczęście wożę zawsze ze sobą coca-colę. 

 

W sobotę prawie nic nie jadłam, tylko piłam coca colę, wypiłam wszystko co miałam i jeszcze dokupiłam, ale dzięki temu nie miałam żadnych większych sensacji. W sobotę zwiedzaliśmy Salzburg, prawie nic z tego nie pamiętam, a co warto tam zobaczyć, to oglądałam na zdjęciach, które sama zrobiłam, o dziwo nawet niektóre sensowne wyszły. 

 

Cały dzień byłam ledwo przytomna i bardzo słaba, pamiętam tylko, że szukałam miejsca gdzie można usiąść, bo padał deszcz i wszystko było mokre. W poszukiwaniu miejsca do siedzenia wylądowałam w jakimś sklepie z rybami. W niedzielę jakoś wróciłam do domu i po prostu padłam na łóżko. W poniedziałek nic nie jadłam, tylko leżałam.

 

We wtorek zjadłam parę biszkoptów, oczywiście do Warszawy nie pojechałam tylko dalej leżałam. W środę i czwartek zjadłam coś lekkiego, dalej słaba jak niemowlę. Piątek nadchodził nieubłaganie, a ja nie wiedziałam co zrobić. Doszłam do wniosku, że w końcu wszystko zapłacone, to pojadę i posiedzę w ośrodku, albo się przejdę na spacer po okolicy.

 

W piątek spakowałam się i pojechałam na zbiórkę. Wsiadłam do autokaru i pojechałam razem z innymi do Czorsztyna gdzie nocowaliśmy. W sobotę strasznie lało, doszłam do wniosku co będę siedzieć sama w ośrodku, ubrałam się i pojechałam zobaczyć skąd to nasza grupa będzie szła.

 

Wcześniej dokładnie sprawdziłam trasę w internecie, tu dodam, że wejście na Rysy było od strony Słowacji. Przyjechaliśmy na miejsce, rozejrzałam się, kompletne za przeproszeniem "zadupie" i ja tu mam siedzieć cały dzień i czekać na innych, tym bardziej, że leje deszcz?

 

Wymyśliłam, że idę powoli z grupą do pierwszego schroniska i tam poczekam. Szczęśliwa, że doszłam do schroniska, zamierzałam na prawdę zostać. Nasza grupa miała dwóch przewodników i jeden z nich namówił mnie, żebym z nimi poszła dalej, a co tam będę sama siedziała w schronisku i nawet zorganizował mi kijki.

 

No i taki głupek ze mnie, dałam się namówić i poszłam. Okazało się, że nie szłam ostatnia, minęłam Żabie Stawy i jeszcze kawałek uszłam, ale jak zobaczyłam, że dalej są łańcuchy, to dałam sobie spokój. Jako jedna z pięciu osób zawróciłam w dół.

 

Reszta doszła do drugiego schroniska, ale tam zostali, uznali, że fatalne warunki nie pozwalają na dalszą drogę, jest to zbyt ryzykowne.

 

A deszcz się na nas uwziął i cały czas lało i lało. W czasie schodzenia w dół minęła mnie jedna osoba, ale ja sobie szłam dalej swoim tempem.

 

Gdy przyszłam do schroniska, były tam już dwie osoby, za chwile za mną przyszła kolejna, ale nie było pani, która mnie minęła w czasie schodzenia.

 

Nie widziały jej ani te dwie osoby, co szły przede mną, ani ta osoba za mną. Po prostu nam zaginęła.

 

Doszliśmy do wniosku, że warto jej poszukać zanim reszta zejdzie z góry, niż czekać i dopiero wtedy rozpoczynać poszukiwania.

 

Dzwonimy za nią gdzie jest, ale sytuacja była nieciekawa, bo w schronisku jest fatalny zasięg. W końcu mi się udaje dodzwonić, dowiedziałam się, że jest u kierowcy w autobusie.

 

No to nie ma się co dalej martwić. Za około godzinę przyszli po nas do schroniska ci co doszli do drugiego schroniska i razem wracamy do autokaru.

 

Tu dowiadujemy się, że na całej trasie było jedno jedyne rozwidlenie drogi i ta osoba schodząc poszła nie w tą stronę co trzeba. Opowiedziała nam jak to zeszła do jakiejś wioski, na szczęście znała tamtą okolicę i wiedziała gdzie nasz kierowca stoi autokarem.

 

Ucieszyła się, bo zobaczyła przystanek, ale za chwilę nie było jej do śmiechu. Okazało się, że w soboty i niedziele nie jeżdżą autobusy. No i co tu zrobić, rozejrzała się i widzi na parkingu jeden jedyny samochód na polskich rejestracjach.

 

Oczywiście podeszła i poprosiła kierowcę o podwiezienie do autokaru, który stał w sąsiedniej wiosce, kilkanaście kilometrów dalej. Okazało się, że pasażer tego samochodu, to kolega naszej zguby i panowie zawiezli ją do naszego kierowcy.

 

Wracamy szczęśliwi i przemoczeni do naszego ośrodka do Czorsztyna. W drodze powrotnej koleżanka częstuje nas na rozgrzewkę własnej roboty nalewką, aby nikt się nie pochorował.

 

Nalewka była przepyszna i oczywiście przepis przywiozłam do domu. Nawet mam jeszcze butelkę z zeszłorocznej produkcji, chyba pójdę sobie kieliszek nalać.

 

Na drugi dzień wstajemy, a tu za oknem błękitne niebo, słońce świeci, na niebie prawie tylko parę chmurek, a po wczorajszej ulewie nie ma śladu. Rano wszyscy wynoszą swoje trapery przed ośrodek i suszą na słońcu.

 

Na szczęście moje wytrzymały i chyba jako jedyne nie przemokły i nie trzeba ich było suszyć. Pamiętacie może wpis o zakończeniu sezonu, to są te buty co w listopadzie poszły na zasłużoną emeryturę. Widok był przekomiczny ponad 40 par butów suszących się na słońcu.

 

Po śniadaniu w planie był wyjazd do wąwozu Homole. Jako, że pogoda była piękna, to poszłam do przewodnika J zapytać jakie buty ubrać, bo miałam do wyboru trapery, adidasy i sandały.

 

Powiedział, żebym ubrała sandały, bo on też idzie w sandałach. Podjechaliśmy z Czorsztyna pod Wąwóz Homole i tu zobaczył mnie drugi z przewodników R.

 

Jak zobaczył jak jestem ubrana: niebieska bluzka i sandały oraz białe spodnie i skarpetki, to powiedział "Dziecko jak ty się ubrałaś, jak ty tam chcesz iść, będziesz cała ubłocona".

 

No pięknie i co miałam zrobić? Nic mi już teraz nie zostało, jak iść tak, jak byłam, bo inne ubrania czy buty miałam w ośrodku.

 

Na trasie było sporo błota, ale uważała gdzie stawiam stopy, więc zaszłam czysta. 

 

Gdy u góry zobaczył mnie przewodnik R, dodam, że ubłocony po kolana, to popatrzył bardzo zdziwiony, bo ja nawet skarpetki miałam nadal białe.

 

Ciężko zdziwiony pytał jak ja to zrobiłam.

 

W górnej części wąwozu zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie płynów w organizmie. 

 

Przy okazji można było pobawić się z owieczkami i kupić miody i sery u gospodarza. 

 

Przerwa się skończył i wyruszamy w dół w stronę naszego autokaru z szałasu Bukowinki. 

 

Znajdujemy się w Jawornikach, tu nie od razu wsiadamy do autokaru.

 

W drodze do autokaru zahaczyliśmy jeszcze o interesujące miejsce - Muzyczną Owczarnię. 

 

Miejsce bardzo klimatyczne i warte odwiedzenia. Z resztą po ilości plakatów i zdjęć z autokarami widzimy jakie ciekawe osobistości ze świata kultury czy show biznesu odwiedzają to miejsce.

 

Odbywają się tam różne koncerty, chętnie tam zawitam będąc w okolicy.     



Wracamy do naszego ośrodka, gdzie po obiedzie pakujemy wszystko do autokaru i wracamy do domu. Przez okna autokaru żegnają nas góry.

 

  Dziękuję za Waszą obecność na blogu i każde słowo, które napiszecie słowem komentarza.
   
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...