Robiąc porządki w zdjęciach natrafiłam na te sprzed lat. A wśród nich były te z wycieczki na Rysy. Jest to jeden z tych wyjazdów, który wszyscy uczestnicy wspominają przy różnych okazjach. Zacznę może od początku, jak to wyglądało z mojej strony.
Na stronie PTTK-u pojawiła się oferta trzydniowej wycieczki na Rysy, więc się zapisałam. Pasowało mi to bardzo, bo akurat miała zaplanowany dwutygodniowy urlop, z którego pierwszy tydzień spędzałam w Austrii. W drugim tygodniu miałam tylko w planie jednodniowy wypad do Warszawy, więc weekend w górach świetnie pasował do moich planów wyjazdowych.
W końcu przyszedł czas urlopu, spakowana i szczęśliwa pojechałam na tygodniowy pobyt w Austrii. Pod koniec mojego pobytu wieczorem w piątek nie za dobrze się czułam. Okazało się później, że dopadła mnie grypa żołądkowa, ale na szczęście wożę zawsze ze sobą coca-colę.
W sobotę prawie nic nie jadłam, tylko piłam coca colę, wypiłam wszystko co miałam i jeszcze dokupiłam, ale dzięki temu nie miałam żadnych większych sensacji. W sobotę zwiedzaliśmy Salzburg, prawie nic z tego nie pamiętam, a co warto tam zobaczyć, to oglądałam na zdjęciach, które sama zrobiłam, o dziwo nawet niektóre sensowne wyszły.
Cały dzień byłam ledwo przytomna i bardzo słaba, pamiętam tylko, że szukałam miejsca gdzie można usiąść, bo padał deszcz i wszystko było mokre. W poszukiwaniu miejsca do siedzenia wylądowałam w jakimś sklepie z rybami. W niedzielę jakoś wróciłam do domu i po prostu padłam na łóżko. W poniedziałek nic nie jadłam, tylko leżałam.
We wtorek zjadłam parę biszkoptów, oczywiście do Warszawy nie pojechałam tylko dalej leżałam. W środę i czwartek zjadłam coś lekkiego, dalej słaba jak niemowlę. Piątek nadchodził nieubłaganie, a ja nie wiedziałam co zrobić. Doszłam do wniosku, że w końcu wszystko zapłacone, to pojadę i posiedzę w ośrodku, albo się przejdę na spacer po okolicy.
W piątek spakowałam się i pojechałam na zbiórkę. Wsiadłam do autokaru i pojechałam razem z innymi do Czorsztyna gdzie nocowaliśmy. W sobotę strasznie lało, doszłam do wniosku co będę siedzieć sama w ośrodku, ubrałam się i pojechałam zobaczyć skąd to nasza grupa będzie szła.
Wcześniej dokładnie sprawdziłam trasę w internecie, tu dodam, że wejście na Rysy było od strony Słowacji. Przyjechaliśmy na miejsce, rozejrzałam się, kompletne za przeproszeniem "zadupie" i ja tu mam siedzieć cały dzień i czekać na innych, tym bardziej, że leje deszcz?
Wymyśliłam, że idę powoli z grupą do pierwszego schroniska i tam poczekam. Szczęśliwa, że doszłam do schroniska, zamierzałam na prawdę zostać. Nasza grupa miała dwóch przewodników i jeden z nich namówił mnie, żebym z nimi poszła dalej, a co tam będę sama siedziała w schronisku i nawet zorganizował mi kijki.
No i taki głupek ze mnie, dałam się namówić i poszłam. Okazało się, że nie szłam ostatnia, minęłam Żabie Stawy i jeszcze kawałek uszłam, ale jak zobaczyłam, że dalej są łańcuchy, to dałam sobie spokój. Jako jedna z pięciu osób zawróciłam w dół.
Reszta doszła do drugiego schroniska, ale tam zostali, uznali, że fatalne warunki nie pozwalają na dalszą drogę, jest to zbyt ryzykowne.
A deszcz się na nas uwziął i cały czas lało i lało. W czasie schodzenia w dół minęła mnie jedna osoba, ale ja sobie szłam dalej swoim tempem.
Gdy przyszłam do schroniska, były tam już dwie osoby, za chwile za mną przyszła kolejna, ale nie było pani, która mnie minęła w czasie schodzenia.
Nie widziały jej ani te dwie osoby, co szły przede mną, ani ta osoba za mną. Po prostu nam zaginęła.
Doszliśmy do wniosku, że warto jej poszukać zanim reszta zejdzie z góry, niż czekać i dopiero wtedy rozpoczynać poszukiwania.
Dzwonimy za nią gdzie jest, ale sytuacja była nieciekawa, bo w schronisku jest fatalny zasięg. W końcu mi się udaje dodzwonić, dowiedziałam się, że jest u kierowcy w autobusie.
No to nie ma się co dalej martwić. Za około godzinę przyszli po nas do schroniska ci co doszli do drugiego schroniska i razem wracamy do autokaru.
Tu dowiadujemy się, że na całej trasie było jedno jedyne rozwidlenie drogi i ta osoba schodząc poszła nie w tą stronę co trzeba. Opowiedziała nam jak to zeszła do jakiejś wioski, na szczęście znała tamtą okolicę i wiedziała gdzie nasz kierowca stoi autokarem.
Ucieszyła się, bo zobaczyła przystanek, ale za chwilę nie było jej do śmiechu. Okazało się, że w soboty i niedziele nie jeżdżą autobusy. No i co tu zrobić, rozejrzała się i widzi na parkingu jeden jedyny samochód na polskich rejestracjach.
Oczywiście podeszła i poprosiła kierowcę o podwiezienie do autokaru, który stał w sąsiedniej wiosce, kilkanaście kilometrów dalej. Okazało się, że pasażer tego samochodu, to kolega naszej zguby i panowie zawiezli ją do naszego kierowcy.
Wracamy szczęśliwi i przemoczeni do naszego ośrodka do Czorsztyna. W drodze powrotnej koleżanka częstuje nas na rozgrzewkę własnej roboty nalewką, aby nikt się nie pochorował.
Nalewka była przepyszna i oczywiście przepis przywiozłam do domu. Nawet mam jeszcze butelkę z zeszłorocznej produkcji, chyba pójdę sobie kieliszek nalać.
Na drugi dzień wstajemy, a tu za oknem błękitne niebo, słońce świeci, na niebie prawie tylko parę chmurek, a po wczorajszej ulewie nie ma śladu. Rano wszyscy wynoszą swoje trapery przed ośrodek i suszą na słońcu.
Na szczęście moje wytrzymały i chyba jako jedyne nie przemokły i nie trzeba ich było suszyć. Pamiętacie może wpis o zakończeniu sezonu, to są te buty co w listopadzie poszły na zasłużoną emeryturę. Widok był przekomiczny ponad 40 par butów suszących się na słońcu.
Po śniadaniu w planie był wyjazd do wąwozu Homole. Jako, że pogoda była piękna, to poszłam do przewodnika J zapytać jakie buty ubrać, bo miałam do wyboru trapery, adidasy i sandały.
Powiedział, żebym ubrała sandały, bo on też idzie w sandałach. Podjechaliśmy z Czorsztyna pod Wąwóz Homole i tu zobaczył mnie drugi z przewodników R.
Jak zobaczył jak jestem ubrana: niebieska bluzka i sandały oraz białe spodnie i skarpetki, to powiedział "Dziecko jak ty się ubrałaś, jak ty tam chcesz iść, będziesz cała ubłocona".
No pięknie i co miałam zrobić? Nic mi już teraz nie zostało, jak iść tak, jak byłam, bo inne ubrania czy buty miałam w ośrodku.
Na trasie było sporo błota, ale uważała gdzie stawiam stopy, więc zaszłam czysta.
Gdy u góry zobaczył mnie przewodnik R, dodam, że ubłocony po kolana, to popatrzył bardzo zdziwiony, bo ja nawet skarpetki miałam nadal białe.
Ciężko zdziwiony pytał jak ja to zrobiłam.
W górnej części wąwozu zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie płynów w organizmie.
Przy okazji można było pobawić się z owieczkami i kupić miody i sery u gospodarza.
Przerwa się skończył i wyruszamy w dół w stronę naszego autokaru z szałasu Bukowinki.
Znajdujemy się w Jawornikach, tu nie od razu wsiadamy do autokaru.
W drodze do autokaru zahaczyliśmy jeszcze o interesujące miejsce - Muzyczną Owczarnię.
Miejsce bardzo klimatyczne i warte odwiedzenia. Z resztą po ilości plakatów i zdjęć z autokarami widzimy jakie ciekawe osobistości ze świata kultury czy show biznesu odwiedzają to miejsce.
Odbywają się tam różne koncerty, chętnie tam zawitam będąc w okolicy.
Wracamy do naszego ośrodka, gdzie po obiedzie pakujemy wszystko do autokaru i wracamy do domu. Przez okna autokaru żegnają nas góry.
Dziękuję za Waszą obecność na blogu i każde słowo, które napiszecie słowem komentarza.