czwartek, 13 lutego 2014

Pamiętna wycieczka na Rysy

Robiąc porządki w zdjęciach natrafiłam na te sprzed lat. A wśród nich były te z wycieczki na Rysy. Jest to jeden z tych wyjazdów, który wszyscy uczestnicy wspominają przy różnych okazjach. Zacznę może od początku, jak to wyglądało z mojej strony. 

 

Na stronie PTTK-u pojawiła się oferta trzydniowej wycieczki na Rysy, więc się zapisałam. Pasowało mi to bardzo, bo akurat miała zaplanowany dwutygodniowy urlop, z którego pierwszy tydzień spędzałam w Austrii. W drugim tygodniu miałam tylko w planie jednodniowy wypad do Warszawy, więc weekend w górach świetnie pasował do moich planów wyjazdowych. 

 

W końcu przyszedł czas urlopu, spakowana i szczęśliwa pojechałam na tygodniowy pobyt w Austrii. Pod koniec mojego pobytu wieczorem w piątek nie za dobrze się czułam. Okazało się później, że dopadła mnie grypa żołądkowa, ale na szczęście wożę zawsze ze sobą coca-colę. 

 

W sobotę prawie nic nie jadłam, tylko piłam coca colę, wypiłam wszystko co miałam i jeszcze dokupiłam, ale dzięki temu nie miałam żadnych większych sensacji. W sobotę zwiedzaliśmy Salzburg, prawie nic z tego nie pamiętam, a co warto tam zobaczyć, to oglądałam na zdjęciach, które sama zrobiłam, o dziwo nawet niektóre sensowne wyszły. 

 

Cały dzień byłam ledwo przytomna i bardzo słaba, pamiętam tylko, że szukałam miejsca gdzie można usiąść, bo padał deszcz i wszystko było mokre. W poszukiwaniu miejsca do siedzenia wylądowałam w jakimś sklepie z rybami. W niedzielę jakoś wróciłam do domu i po prostu padłam na łóżko. W poniedziałek nic nie jadłam, tylko leżałam.

 

We wtorek zjadłam parę biszkoptów, oczywiście do Warszawy nie pojechałam tylko dalej leżałam. W środę i czwartek zjadłam coś lekkiego, dalej słaba jak niemowlę. Piątek nadchodził nieubłaganie, a ja nie wiedziałam co zrobić. Doszłam do wniosku, że w końcu wszystko zapłacone, to pojadę i posiedzę w ośrodku, albo się przejdę na spacer po okolicy.

 

W piątek spakowałam się i pojechałam na zbiórkę. Wsiadłam do autokaru i pojechałam razem z innymi do Czorsztyna gdzie nocowaliśmy. W sobotę strasznie lało, doszłam do wniosku co będę siedzieć sama w ośrodku, ubrałam się i pojechałam zobaczyć skąd to nasza grupa będzie szła.

 

Wcześniej dokładnie sprawdziłam trasę w internecie, tu dodam, że wejście na Rysy było od strony Słowacji. Przyjechaliśmy na miejsce, rozejrzałam się, kompletne za przeproszeniem "zadupie" i ja tu mam siedzieć cały dzień i czekać na innych, tym bardziej, że leje deszcz?

 

Wymyśliłam, że idę powoli z grupą do pierwszego schroniska i tam poczekam. Szczęśliwa, że doszłam do schroniska, zamierzałam na prawdę zostać. Nasza grupa miała dwóch przewodników i jeden z nich namówił mnie, żebym z nimi poszła dalej, a co tam będę sama siedziała w schronisku i nawet zorganizował mi kijki.

 

No i taki głupek ze mnie, dałam się namówić i poszłam. Okazało się, że nie szłam ostatnia, minęłam Żabie Stawy i jeszcze kawałek uszłam, ale jak zobaczyłam, że dalej są łańcuchy, to dałam sobie spokój. Jako jedna z pięciu osób zawróciłam w dół.

 

Reszta doszła do drugiego schroniska, ale tam zostali, uznali, że fatalne warunki nie pozwalają na dalszą drogę, jest to zbyt ryzykowne.

 

A deszcz się na nas uwziął i cały czas lało i lało. W czasie schodzenia w dół minęła mnie jedna osoba, ale ja sobie szłam dalej swoim tempem.

 

Gdy przyszłam do schroniska, były tam już dwie osoby, za chwile za mną przyszła kolejna, ale nie było pani, która mnie minęła w czasie schodzenia.

 

Nie widziały jej ani te dwie osoby, co szły przede mną, ani ta osoba za mną. Po prostu nam zaginęła.

 

Doszliśmy do wniosku, że warto jej poszukać zanim reszta zejdzie z góry, niż czekać i dopiero wtedy rozpoczynać poszukiwania.

 

Dzwonimy za nią gdzie jest, ale sytuacja była nieciekawa, bo w schronisku jest fatalny zasięg. W końcu mi się udaje dodzwonić, dowiedziałam się, że jest u kierowcy w autobusie.

 

No to nie ma się co dalej martwić. Za około godzinę przyszli po nas do schroniska ci co doszli do drugiego schroniska i razem wracamy do autokaru.

 

Tu dowiadujemy się, że na całej trasie było jedno jedyne rozwidlenie drogi i ta osoba schodząc poszła nie w tą stronę co trzeba. Opowiedziała nam jak to zeszła do jakiejś wioski, na szczęście znała tamtą okolicę i wiedziała gdzie nasz kierowca stoi autokarem.

 

Ucieszyła się, bo zobaczyła przystanek, ale za chwilę nie było jej do śmiechu. Okazało się, że w soboty i niedziele nie jeżdżą autobusy. No i co tu zrobić, rozejrzała się i widzi na parkingu jeden jedyny samochód na polskich rejestracjach.

 

Oczywiście podeszła i poprosiła kierowcę o podwiezienie do autokaru, który stał w sąsiedniej wiosce, kilkanaście kilometrów dalej. Okazało się, że pasażer tego samochodu, to kolega naszej zguby i panowie zawiezli ją do naszego kierowcy.

 

Wracamy szczęśliwi i przemoczeni do naszego ośrodka do Czorsztyna. W drodze powrotnej koleżanka częstuje nas na rozgrzewkę własnej roboty nalewką, aby nikt się nie pochorował.

 

Nalewka była przepyszna i oczywiście przepis przywiozłam do domu. Nawet mam jeszcze butelkę z zeszłorocznej produkcji, chyba pójdę sobie kieliszek nalać.

 

Na drugi dzień wstajemy, a tu za oknem błękitne niebo, słońce świeci, na niebie prawie tylko parę chmurek, a po wczorajszej ulewie nie ma śladu. Rano wszyscy wynoszą swoje trapery przed ośrodek i suszą na słońcu.

 

Na szczęście moje wytrzymały i chyba jako jedyne nie przemokły i nie trzeba ich było suszyć. Pamiętacie może wpis o zakończeniu sezonu, to są te buty co w listopadzie poszły na zasłużoną emeryturę. Widok był przekomiczny ponad 40 par butów suszących się na słońcu.

 

Po śniadaniu w planie był wyjazd do wąwozu Homole. Jako, że pogoda była piękna, to poszłam do przewodnika J zapytać jakie buty ubrać, bo miałam do wyboru trapery, adidasy i sandały.

 

Powiedział, żebym ubrała sandały, bo on też idzie w sandałach. Podjechaliśmy z Czorsztyna pod Wąwóz Homole i tu zobaczył mnie drugi z przewodników R.

 

Jak zobaczył jak jestem ubrana: niebieska bluzka i sandały oraz białe spodnie i skarpetki, to powiedział "Dziecko jak ty się ubrałaś, jak ty tam chcesz iść, będziesz cała ubłocona".

 

No pięknie i co miałam zrobić? Nic mi już teraz nie zostało, jak iść tak, jak byłam, bo inne ubrania czy buty miałam w ośrodku.

 

Na trasie było sporo błota, ale uważała gdzie stawiam stopy, więc zaszłam czysta. 

 

Gdy u góry zobaczył mnie przewodnik R, dodam, że ubłocony po kolana, to popatrzył bardzo zdziwiony, bo ja nawet skarpetki miałam nadal białe.

 

Ciężko zdziwiony pytał jak ja to zrobiłam.

 

W górnej części wąwozu zrobiliśmy sobie przerwę na uzupełnienie płynów w organizmie. 

 

Przy okazji można było pobawić się z owieczkami i kupić miody i sery u gospodarza. 

 

Przerwa się skończył i wyruszamy w dół w stronę naszego autokaru z szałasu Bukowinki. 

 

Znajdujemy się w Jawornikach, tu nie od razu wsiadamy do autokaru.

 

W drodze do autokaru zahaczyliśmy jeszcze o interesujące miejsce - Muzyczną Owczarnię. 

 

Miejsce bardzo klimatyczne i warte odwiedzenia. Z resztą po ilości plakatów i zdjęć z autokarami widzimy jakie ciekawe osobistości ze świata kultury czy show biznesu odwiedzają to miejsce.

 

Odbywają się tam różne koncerty, chętnie tam zawitam będąc w okolicy.     



Wracamy do naszego ośrodka, gdzie po obiedzie pakujemy wszystko do autokaru i wracamy do domu. Przez okna autokaru żegnają nas góry.

 

  Dziękuję za Waszą obecność na blogu i każde słowo, które napiszecie słowem komentarza.
   

22 komentarze:

  1. Bardo szkoda, że Wam pogoda nie dopisała i uniemożliwiła wejście na Rysy. Przy sprzyjających warunkach wejście od stron Słowacji jest naprawdę fajne, a i łańcuchy nie stanowią większego problemu. Brawa dla Ciebie jednak za to, że potrafiłaś określić swoje możliwości i zawróciłaś. Nie ma co pchać się na siłę. My z mężem weszliśmy na Rysy w sierpniu, w zeszłe wakacja, a na zakończenie tatrzańskiego pobytu również udaliśmy się do Wąwozu Homole i dodatkowo weszliśmy na Wysoką (Wysokie Skałki). Jeśli masz ochotę, zapraszam do poczytania. ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. ...aż zatęskniłam...
    Dobrze, że masz w sobie pokorę...ta w górach jest najważniejsza!
    Dziękuję za wycieczkę!
    Serdeczności:)
    Ps...mam nadzieję, że w maju zaserwujesz tu swoją relację z Rokitna:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że zguba się znalazła :) Co do gór to widoki super.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jednym słowem wyjazd pełen wrażeń :) Od tych owieczek to by mnie nawet siłą nie odkleili :):) Szkoda jedynie tych Rysów, ale... Ponoć sztuką jest właśnie zrezygnować z jakiegoś wejścia, a nie wchodzić za wszelką cenę. Pogoda w sumie i tak nie była ciekawa. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam góry i łazikowanie, no kwestia deszczu nie-do-przewidzenia, ale sama wycieczka i związane z nią przygody jak najbardziej jestem za! zawsze;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja marzę, zeby wejść na Rysy. Słyszałam, że od strony Słowacji podejscie jest trochę łatwiejsze niz od Polski. Mam nadzieję, ze kiedyś spełnię to marzenie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę jestem pod wrażeniem że pomimo choroby i osłabienia ruszyłaś w góry. Dwa razy w życiu miałam grypę żołądkową i moim zdaniem jest to najgorsza z chorób ( tzn. takich wirusowych ). Tylko Ciebie chyba dopadła jakaś zmutowana odmiana, bo u mnie zawsze dwa dni takie, że ledwo żyję, a później kolejne dwa to już prawie normalnie funkcjonuję ale przez ból żołądka nic nie jem. Ciekawa jestem jaką rolę odgrywa picie coca-coli, nie cierpię tego napoju no ale skoro niby ma pomagać to może bym się przemogla. Słyszałam że na początku swojego istnienia była sprzedawana jako lek, ale myślę, że tamta była pyszniejsza i to co teraz pije świat to już zmodyfikowana wersja. Jestem zachwycona surowym pięknem tych gór.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojej jak powspominałam, zdjęcia cudowne. ja tez nie weszłam, pamiętam, że przestraszyły mnie łańcuchy. Nie lubię, jak w górach ludzie się ścigają.
    Wąwóz Homole pamiętam jeszcze z obozów wędrownych ze szkoły podstawowej z plecakami. Przepiekny jest zimą, ale nie zawsze można iść.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mimo tylu problemów jednak musiałaś się wybrać w góry.
    Wiem, nie byłabyś sobą!!!!
    A my dzięki temu możemy podziwiać prześliczne zdjęcia.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Niestety, na Rysy mnie nie namówisz :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo fajna relacja! Piękne zdjęcia :)
    Po grypie żołądkowej na Rysy? Gratuluję Ci, że w ogóle udało Ci się gdzieś dojść. Musiałaś być strasznie osłabiona, a droga na Rysy jest bardzo kondycyjna (długa i duża różnica wysokości...). Wyliczyliśmy kiedyś z mężem, że na tej trasie spala się ok 4000 kcal!
    Mam nadzieję, że kiedyś zdobędziesz ten szczyt!
    PS Droga na Rysy po stronie słowackiej jest znacznie łatwiejsza niż po polskiej :)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Precioso entorno Avelina. Esas rutas se parecen a las de aquí en plena naturaleza y viendo corre el agua libremente. Que bonitos los corderos;:
    Un beso

    OdpowiedzUsuń
  13. Rzeczywiście, działo się. Ale masz przynajmniej co wspominać :)

    PS: Piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jestem pelna podziwu, ale warto bylo, jak widac po czasie. Piekne zdjecia i zachecajaca opowiesc.Pozdrawiam. Monika

    OdpowiedzUsuń
  15. Co za wyprawa. Widzę, że nawet choroba Ci nie straszna! Brawo! Świetne zdjęcia:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetna relacja :) Bardzo mi się podobała.
    Ja na wszelki wypadek zawsze zabieram jakieś leki, żeby szybko postawić się na nogi. Jak tylko zaczyna się coś dział w żołądku to nie czekam na efekty, tylko od razu biorę odpowiedni lek. Najdłużej męczyłam się w zeszłym roku, całą noc, w dzień dogorywałam na leżaczku,a następnego dnia, jeszcze trochę niepewna, ale już nurkowałam :)
    Twoja przygoda przypomina mi kilka moich z przed lat. Szkoda, że wtedy nie pisałam bloga, a teraz już za mało szczegółów pamiętam aby to opisać :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. Rzeczywiście sytuacja taka, że się ją wspomina po latach. Oczywiście wtedy już nie bardzo się pamięta jak w brzuchu wszystko się przewraca. Dobrze, że wiedziałaś, kiedy zrezygnować. Być osłabionym w takim miejscu, to duże ryzyko., tym bardziej, że w Tatrach często powroty zabierają więcej sił niż wejścia na szczyt. Kiepska pogoda zaowocowała ciekawymi zdjęciami z chmurkami.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Cudowna wycieczka chociaż z przygodami. Góry są nieprzewidywalne, pogoda może się zmienić dosłownie w ciągu paru minut.
    Pozdrawiam bardzo cieplutko:-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Uff, weszłam na Rysy tylko raz i było to dość wymagające przeżycie. Ale kocham całe Tatry i tęsknię bardzo za ich klimatem (może niekoniecznie za Krupówkami, hihi) :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Tak, trudno zapomniec taka wycieczkę:)
    Niestety, na Rysach nie byłam, chętnie bym weszła własnie od słowackiej strony, tylko nie mam z kim, bo męża zaciagnąć gdzie indziej, niż w Sudety czy Bieszczady, udało mi sie tylko raz, właśnie w Pieniny..

    Szkoda, że nie dałaś wiekszych zdjęć, i że nie mozna ich zobaczyć w lighboxie.

    OdpowiedzUsuń
  21. Que tengas un buen lunes ;-)

    OdpowiedzUsuń
  22. Ja się na Rysy może kiedyś wybiorę. Ostatnio Słowacki Raj.. więc nadal mało poważnie, ale..

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie witam na moim blogu i bardzo dziękuję za Wasze odwiedziny i pozostawione komentarze.
Komentarze od anonimów będą kasowane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...