Gdy w styczniu leciałam na koniec świata, miałam przesiadkę w Sydney. Gdyby nie moje szczęście w życiu i Anioł Stróż, który nade mną czuwa, to te zdjęcia nigdy by nie powstały. Jeszcze na lotnisku mówiłam, że moim marzeniem jest zobaczyć operę w Sydney. A po wejściu do samolotu, zajęłam swoje miejsce w rzędzie D, czyli bardzo daleko od okna. A tu nagle słyszę jak pan z miejsca pod oknem prosi stewardesę o zmianę miejsca, na takie w przejściu. Stewardesa poinformowała pana, że nie spełni jego prośby, bo wszystkie miejsca w samolocie są zajęte. Tak więc wtrąciłam się do ich rozmowy, że ja się chętnie zamienię i jeszcze przed starem samolotu siedziałam już przy oknie. Znajomi się ze mnie śmiali, że ze złej strony samolotu siedzę, że opery z tej strony i tak nie zobaczę.
Lotnisko w Sydney jest bardzo duże, samoloty czekają w kolejce na start. Co parę sekund kolejny samolot staruje, tu i tak jest spokojniej niż w Dubaju, skąd przylecieliśmy.
W końcu nasz samolot wystartował i wznosiliśmy się w powietrze. Za oknem znikało z widoku lotnisko, była jakaś woda, ale ona też została za nami, zaczęły się jakieś budynki, czyli z zobaczenia opery nici. Zaczęłam tracić nadzieję, może rzeczywiście operę było widać z drugiej strony.
Znowu w zasięgu wzroku pojawiła się jakaś woda, czyli znów jest szansa na zobaczenie opery.
Hurra w końcu wypatrzyłam most Sydney Harbour Bridge, z którego w Sylwestra transmitują w telewizji pokaz fajerwerków. Teraz jeszcze trzeba wypatrzeć operę.
Jest i Opera w Sydney. Nie ma to jak spełnić marzenia. To już do Australii nie muszę lecieć, bo tam zawsze chciałam zobaczyć tylko Operę w Sydney.
Sydney zostało za nami i jeszcze trzy godziny lotu przed nami, za oknami tylko błękitna woda Oceanu Spokojnego i czasem jeszcze jakieś chmurki. Zdjęcia porobiłam i grzecznie siedzę. Po jakiejś pół godzinie znajomi nie wytrzymali i do mnie z hasłem:
- Nie mów, że masz zdjęcia opery w Sydney?- Nie powiem. :)
- Widzimy, że się uśmiechasz, to znaczy, że masz.
- Mam.
A dokąd lecieliśmy to się dowiecie w następny poście, gdzie wstawię kolejne zdjęcia z tego lotu.
Dziękuję za odwiedziny i pozostawiane komentarze.
Z tego wynika, że marzenia naprawdę się spełniają:)
OdpowiedzUsuńSuper,że udało się spełnić marzenia chyba nie tylko dotyczące opery :)
OdpowiedzUsuńAle mialas szczescie! Piekne zdjecia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :-)
Wychodzi na to, że miałaś podwójne szczęście.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
No proszę, fantastyczne widoki i jeszcze ta opera�� jesteś dzieckiem szczęścia ��
OdpowiedzUsuńno to Ci się udało :)
OdpowiedzUsuńFantastyczne uczucie, gdy kolejne marzenie jest odhaczone. :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, że wizerunek Opery jest chroniony prawem autorskim, można zamieszczać zdjęcia tylko takie, jeśli Opera na zdjęciu ma towarzystwo w postaci innych obiektów. Takie same prawa obowiązują przy pstrykaniu warszawskiego PKiN. Ot, taka ciekawostka.
Gratuluje spełnienia swojego marzenia :) Niby nic wielkiego, bo to tylko jakiś "mały" budynek tam w dole, ale radość jest ;)
OdpowiedzUsuń"A dokąd lecieliśmy to się dowiecie w następny poście, gdzie wstawię kolejne zdjęcia z tego lotu." - Czyżbyś leciała na taką podłużną wyspę na południowy-wschód od Australii? ;) Ja gdy leciałem do Nowej Zelandii i miałem międzylądowanie w Sydney, też spoglądałem w dół, ale jako, że nie miałem pojęcia nawet gdzie szukać "tej" Opery, to z jej dostrzeżeniem miałem problem. Czekam na kolejne zdjęcia!
Gratuluję, naprawdę świetne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńGratuluję, naprawdę świetne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńŚliczna podróż. Zdjęcia wspaniałe. Myślę, że wyprawa . Piękne widoki.
OdpowiedzUsuńGratuluję. Najważniejsze, że spełniło się Twoje marzenie.
OdpowiedzUsuńPodróż na koniec świata, przypuszczam jest spełnieniem marzenia.
Serdecznie pozdrawiam:)
Super podróż i niesamowite zdjęcia ;)
OdpowiedzUsuń